Makalu Expedition |
|
Informacje |
|
Do pobrania |
|
Newsletter |
|
Aktualności |
|
|
07-06-2006 22:40 Szklana klatkaRelacja z wejścia na szczyt, spisana ręką Ani, już po powrocie do Warszawy. 21 maja wszyscy (12 Włochów, kilku Szerpów oraz Jurek, Tsiring i ja) wyruszyliśmy w górę. Było to tzw. wyjście ostatniej szansy, gdyż monsun wisiał nad nami jak nieuchronne przeznaczenie. Większość z nas miała poczucie winy, że tak wiele czasu zmarnowaliśmy poprzednio. Z resztą poraz pierwszy wychodziliśmy z bazy w gęstych mgłach, co jeszcze zwiększało nasze obawy. 22 maja wszyscy osiągnęliśmy Makalu-La (7400m), a 23 maja doszliśmy do obozu III (7600m). Po południu Szerpowie wyruszyli na rekonesans seraków przed obozem.
24 maja ok. 5 rano razem z Jurkiem wyszliśmy w stronę szczytu. Mieliśmy po jednej butli tlenu, ale zakładaliśmy, że zaczniemy używać go wyżej. Warunki były bardzo dobre, ślady idących przed nami Włochów i Szerpów wyraźnie widoczne. Trawers Seraków był zaporęczowany, nie było zresztą specjalnych trudności. Poza serakami droga prowadziła wprost w górę stromym, lodowym zboczem. Widziałam idące przede mną 2-3 osoby, wywołałam Jurka, który szedł z tyłu i powiedziałam, że idę za nimi. Kiedy znalazłam się w stromym kotle, ze zdumieniem zauważyłam, że ślady prowadzą w lewo na skalno-lodową grzędę. Wypatrzyłam tam drobne sylwetki. Znów powiedziałam o tym Jurkowi, po czym zaczęłam wspinać się grzędą. ślady miejscami niknęły w skałach, było stromo i maska tlenowa strasznie mi przeszkadzała. Zrezygnowałam z tlenu i wspinałam się dalej pomarańczowymi skałami.
Ok. 17 spotkałam schodzącego Tsiringa. Towarzyszył mu jeden z Włochów. Namawiali mnie ostro na zejście, ale mnie szkoda było zawrócić, poza tym pomarańczowe skały dodawały mi optymizmu. Postanowiłam, że będę szła w stronę szczytu jak długo będę mogła, a potem zabiwakuję i rano sprawę dokończę. Teraz widzę, że było to trochę ryzykowne, natomiast tam, wysoko, wydawało mi się naturalne. Spotkałam kolejnych schodzących Włochów. Mówili, że do szczytu jeszcze daleko. Zawzięłam się. Już po ciemku zaczęłam szukać miejsca na biwak. Nie było nic dobrego, wykopałam w końcu w stromym lodowym zboczu rodzaj grałdołka, włożyłam tam plecak i na nim usiadłam. Trochę zsuwałam się, ale było dość wygodnie. Widziałam w dole światła obozu III i latarki schodzących. Nie wiedziałam, że jedna z nich należała do Jurka, który zawrócił o zmroku i nocą dotarł do obozu III.
Podczas biwaku (wysokość oceniam na 8250m) skupiłam się wyłącznie na przetrwaniu. Miałam tylko kombinezon puchowy Bergsona, buty La Sportiva i zwykłe rękawice. żadnej osłony, płachty, nic, co odgrodziłoby mnie od straszliwego zimna i ogromu otwartej przestrzeni. Tlen, który miałam nie mógł mi pomóc, gdyż oddychanie nim przez zalodzoną maskę powodowało uczucie, że odmrażam sobie płuca. Pogoda na szczęście była dobra tej nocy, Makalu dało mi szansę. Wytrwałam do 5:30 rano i wygrzebałam się ze swojego dołka. Po chwili ruszyłam do góry. Tlen zostawiłam, żeby nie było za ciężko. W nocy nie było wiatru i ślady Włochów były dobrze widoczne. Dziwnie się czułam mając świadomość, że jestem jedyną żywą istotą zmierzającą dziś ku szczytowi. O 8:30 rano, kiedy byłam już na grani, wywołałam Jurka. nie pamiętam, czy wczoraj mówiłam mu o biwaku i miałam wyrzuty sumienia. Odezwał się Tsiring, który razem z Jurkiem był w obozie III. Powiedziałam, gdzie jestem. - Czy to jeszcze daleko? - jęknęłam wczuwając się w rolę słabej kobiety. Na szczęście było blisko, a kawałki poręczówki dawały poczucie bezpieczeństwa. O 9:20 (25 maja) mogłam podziwiać ze szczytu piękną panoramę. Nagroda za wytrwałość? Deterioracja szybko mnie ogarniała, w zejściu miałam halucynacje, widziałam Szerpów i namioty, a kiedy już po ciemku dochodziłam do obozu III (Tshiring wyszedł po mnie) wydawało mi się, że namiot stoi w szklanej klatce i pytałam Jurka, jak wejść do środka. To nie było jednak groźne, noc w obozie III poświęciłam na wypoczynek, a 26 rano spakowaliśmy wszystko i zeszliśmy do jedynki. Następnego dnia dotarliśmy do bazy. Było zupełnie pusto, Włosi zeszli do dolnej bazy, zabrali niestety generator odcinając nam możliwość porozumiewania się ze światem. Na wysłanie pierwszej wiadomości o tym, że żyjemy, trzeba było poczekać parę dni.
Anna Czerwińska
Nieprzewidywalne są zdarzenia jakie niesie nam życie.... Odwożąc Anię z lotniska do domu słuchałem jej relacji na żywo, szczegółów z niesamowitych epizodów zakończonej właśnie wyprawy. Podjechaliśmy pod dom. Pomogłem Ani wnieść do mieszkania bagaże. W przedpokoju na półce leżały równo poukładane listy, jakieś rachunki, zapiski. Ania mimochodem rzuciła - to Agnieszka, moja bardzo dobra kumpela, opiekowała się mieszkaniem pod moją nieobecność, podlewała kwiaty, czuwała nad dobytkiem. Przed wyjazdem była pełna obaw, czy aby szczęśliwie uda mi się powrócić. ....Wczoraj odwiedziłem Anię ponownie. Umówiliśmy się na odbiór rękopisu ostatniej relacji z Makalu. Siedząc w wygodnych fotelach, Ania sącząc czerwone wino przeglądała zrobione na lotnisku zdjęcia, a ja czytałem rękopis, słuchając jednocześnie, na przemian jej komentarzy, opisów scen, które właśnie stawały jej przed oczami, krytycznych uwag do prezentowanych na zdjęciach wizerunków własnej osoby. W pewnym momencie Ania spojrzała na mnie i ze smutkiem w oczach powiedziała - Agnieszka nie żyje. Moja bardzo dobra kumpela nie żyje. Pojechała do Grecji i tam podczas kąpieli utonęła. Dziś w prasie są nekrologi. Wstała, podeszła do biurka, otwarła leżącą tam gazetę i wskazała na jeden z nekrologów - Agnieszka Radziwonka...... Przeszukałem dziś internet po haśle "Agnieszka Radziwonka". Znalazłem między innymi: - Notatka o Ani Czerwińskiej- Sztafeta Maratońska Ekiden, lp. 46 Agnieszka Radziwonka pracowała w Gazecie Wyborczej. A.C.
Archiwum
Najnowsze
Komentarze
|